Majówka, majówka i po majówce… Czas więc nadrobić zaległości i napisać, co nieco o rowerowych wyprawach z początku maja. Pogoda w tym roku była wyjątkowa, wymarzona, wręcz rowerowa. Zachęcała do bliższych i dalszych wyjazdów. Niekoniecznie trzeba jechać na drugi koniec Polski, aby zobaczyć coś ciekawego. Osobiście, wiedziony doświadczeniem lat minionych, na majówkę zostałem w domu. Nie pozostało zatem nic innego, jak rowerowa wyprawa, gdzieś blisko. Najlepiej nad wodę. Wybór padł na jezioro Firlej.
Miejsce jest mi dobrze znane, od kiedy w ramach przygotowań do maratonów dobowych, wraz z prężną ekipą kolarzy z Puław i okolic miałem okazję być tutaj 2 lub 3 krotnie. Było to jednak kilkanaście lat temu. Kiedy wracam wspomnieniami do tamtych dni, to od tego czasu włos posiwiał i przybyło kilogramów, ale pasja została.

Wokół przebiega ścieżka pieszo – rowerowa. Są ławeczki, leżaki, siłownia, domki dla letników i kilka lokali. Dla każdego, coś miłego. Nie mogłem sobie odmówić przejechania rundki wokół… Po krótkim odpoczynku, upajając się widokami, uzupełnieniu płynów, konsumpcji batonów i bananów, udałem się w drogę powrotną. Nieco zmieniłem trasę i w Samoklęskach skierowałem się na Lublin, by w dalszej części odbić na Garbów. Dalej pojechałem już tą samą drogą. Pół żartem, pół serio prawie 130 km udało się zrobić. Liczyłem na więcej, jednak jazda solo rządzi się swoimi prawami. Mimo wszystko, udało mi się zrobić w miarę solidny trening przed wyjazdem do Gdańska, a przy okazji zobaczyć jezioro i wrócić wspomnieniami sprzed lat…